Costa Blanca zimą
Każdego roku Costa Blanca przyciąga tłumy turystów spragnionych słońca. Praktycznie przez cały rok, ta część hiszpańskiego wybrzeża wabi urlopowiczów szerokimi plażami, uroczymi miasteczkami, pyszną kuchnią i beztroską atmosferą. Latem, za sprawą fantastycznej pogody, tutejsze kurorty pękają w szwach, a radość i beztroska udzielić się może nawet największym mrukom. Prawdziwy wakacyjny raj, ale…(zawsze musi być jakieś, ale), szkopuł w tym, że nie widzę nic przyjemnego w leżeniu plackiem na plaży w piekielnych temperaturach, wieczornych tłumach w restauracjach, nie mówiąc już o zwiedzaniu okolicznych atrakcji, tonąc w oceanie własnego potu. A że zwiedzanie zawsze wygrywa u mnie z błogim lenistwem na plaży, to i wybranie Costa Blanca na zimowy wypoczynek nie wydaje mi się być niczym dziwnym. Muszę też przyznać, że nie był to nigdy mój wymarzony kierunek, region kojarzył mi się tylko i wyłącznie z wysokimi niezbyt urodziwymi apartamentowcami i kąpieliskami pełnymi tandetnych pamiątek. Dobrze, że jak zwykle, przy tak krzywdzącej opinii myliłam się bardzo. Costa Blanka ma do zaoferowania turystom dużo więcej niż szum fal, krystalicznie czyste wody Morza Śródziemnego i słońce, to wieki historii ukryte w ruinach zamków, ciągnące się kilometrami gaje pomarańczowe i wiele innych atrakcji, ale po kolei.
Costa Blanca to obszar turystyczny Hiszpanii z 244 kilometrami wybrzeża zlokalizowany w prowincji Alicante, które nosi miano stolicy regionu. Tak jak zdecydowana większość turystów dotarliśmy na miejsce przy udziale taniej linii lotniczej na tutejsze lotnisko, ale o Alicante opowiem trochę później. Na nasz urlop wybraliśmy tradycyjnie, ze względu na uczącą się jeszcze młodzież, okres ferii zimowych, a dokładnie drugi tydzień lutego. W tym czasie, jak donoszą wszelkie przewodniki i blogi turystyczne, pogoda to loteria, ale mieliśmy nadzieję, że uda nam się trafić, choć kilka słonecznych dni i na szczęście tak też się stało. Pogoda była dobra, praktycznie przez cały czas słońce nas nie opuszczało, a temperatura wahała się od 16 do ok. 20 stopni w cieniu, jednak czynnikiem obniżającym odrobinę odczucie był dość często występujący wiatr. Jeśli udało znaleźć się zaciszne miejsce w kafejce czy na plaży momentami było naprawdę bardzo ciepło. Rozpisuję się tak wyjątkowo o tej pogodzie, bo wiem jak wiele osób ma podobne dylematy do nas, jechać zimą na Costa Blancę czy nie. Więc jeśli oczekujesz typowego plażowania, to wybierz jednak Wyspy Kanaryjskie i np. Teneryfę, a jeśli po prostu marzysz o wygrzaniu się w pierwszych promieniach słońca, to będzie ok. Tym razem postanowiliśmy też postawić bardziej na odpoczynek i ułożyłam wyjątkowo mało wymagający plan zwiedzania. Mieliśmy po prostu dobrze się bawić z naszymi nastolatkami, bo kto wie, pewnie to już jedne z ostatnich takich wspólnych wakacji.
Długo szukałam odpowiedniej lokalizacji, jako bazy na nasz pobyt, bo faktycznie Costa Blanca stoi wysokimi apartamentowcami zupełnie nie w moim guście. Postawiliśmy chyba na najpiękniejsze, a na pewno najbardziej kolorowe miasteczko w regionie, piękną Villajoyosę i to był strzał w dziesiątkę. Kurort leży zaledwie 30 kilometrów od Alicante i bez trudu można dojechać tu tramwajem, ale my ze względu na planowane wycieczki, wynajęliśmy samochód na lotnisku. Villajoyosa zimą to królestwo emerytów z północy Europy przemieszanych z rodzinami z małymi dziećmi. Po sezonie nie wiele się tu dzieje, a wieczorami miasteczko prawie zamiera, co jak to zwykle bywa dla jednych będzie atutem a dla innych koszmarem. Nam absolutnie to nie przeszkadzało, choć faktycznie wieczorami większość restauracji była zamknięta, jedliśmy tam gdzie akurat było otwarte, ale bez przesady, wystarczyło przejść się w głąb miasta gdzie zlokalizowane są bary i restauracje dla tubylców i problem sam się rozwiązywał. Największym atutem naszego apartamentu była jego lokalizacja, to ten błękitny domek praktycznie na samej plaży. Chyba jeszcze nigdy nie mieszkaliśmy tak blisko morza. Nawet, jeśli lubicie większe i gwarniejsze kąpieliska, Villajoyosa to obowiązkowy punkt do odwiedzenia na Costa Blanca. Przez kolejne kilka dni eksplorowaliśmy okoliczne atrakcje i jak zwykle zabrakło czasu na odwiedzenie wielu pięknych miejsc, więc będzie to taki subiektywny przewodnik, co zobaczyć na pierwszy raz.
Na szczycie listy umieszczam położoną w górach na wysokości ponad 500 metrów miejscowość Guadalest. To mała wioska, której główną atrakcją obecnie są pozostałości zamku z XI wieku. Początkowo Zamek San José był trudną do zdobycia muzułmańską twierdzą, do której droga prowadzi przez wydrążony w skale tunel. Z ruin zamku roztacza się wspaniały widok na okoliczne góry oraz położony u podnóża zbiornik retencyjny, którego wody mieniąc się w promieniach słońca przybierają wspaniałą barwę. Samo miasteczko jest równie piękne i może poszczycić się kilkoma małymi muzeami.
Wycieczkę do Guadalest można połączyć ze spacerem, czy nawet kąpielą (ale oczywiście nie zimą) w Fuentes del Algar. To malowniczy teren, którego atrakcją jest kilka wodospadów i naturalnych basenów na rzece Algar, choć sama rzeka jest krótka – 12 km, to na tym ok. 1,5 kilometrowym odcinku ukształtowanie terenu utworzyło większe i mniejsze wodospady, a wzdłuż nich został poprowadzony szlak pieszy. Wyobrażam sobie, że latem w chłodnych wodach rzeki turyści chętnie odpoczywają od upału i przypuszczam, że ludzi może być w tym czasie naprawdę dużo. W pobliskiej miejscowości znajduje się kilka dość dużych knajp z basenami, więc myślę, że miejsce to w wakacje jest faktycznie bardzo popularne, natomiast zimą, jest tu cicho i spokojnie, a spacer w górę rzeki to prawdziwy relaks na łonie natury.
Kolejnym, według mnie obowiązkowym miejscem do odwiedzenia na Costa Blanca jest przepiękna Altea, a w zasadzie mam na myśli jej położoną na wzgórzu starówkę. Casco Antiguo pełne stromych, wąskich uliczek, przy których stoją bielone niezbyt wysokie kamienice i domy, kryje urokliwe małe placyki i punkty widokowe na wybrzeże oraz położoną w dole nowszą część miast. Na głównym placu starówki stoi kościół, który dzięki swym dwóm misternie przyozdobionym biało niebieskimi kafelkami kopułom, stał się wizytówką miasta. Bardzo miło zgubić się w tej plątaninie uliczek, gdzie pełno butików z rękodziełem, sklepików z pamiątkami i klimatycznych restauracji.
Przyszedł czas na odwiedzenie Alicante, w końcu to stolica regionu i dla wielu podróżnych przylatujących tu na szybki City Break główne miejsce pobytu. Miasto jest dość duże, ale z punktu widzenia turysty najbardziej znane jego zakątki można zobaczyć w jeden, dwa dni. My zaczęliśmy od hali targowej, zawsze jeśli tylko mam taką możliwość odwiedzam takie miejsca. Już sam budynek Mercado Central de Alicante jest piękny, wybudowany w pierwszej połowie XX w stylu walenckiego modernizmu i od stu lat niezmiennie pełni swoją funkcję, na zakupy przychodzą tu zarówno mieszkańcy miasta jak i turyści. Dalej kierując się w stronę morza przeszliśmy się pełną butików i barów Calle San Francisco, która znana jest głownie ze stojących tam bajkowych dużych, kolorowych grzybów. Instalacja przyciąga turystów głownie tych z dziećmi, ale też i dorośli chętnie fotografują się w tym miejscu.
Zupełnie przypadkiem trafiliśmy na Plaza de Gabriel Miró, to niewielki, ale bardzo przyjemny plac z centralnie położoną fontanną obsadzony imponującymi, starymi, olbrzymimi Fikusami. To idealne miejsce na odpoczynek w trakcie zwiedzania, bo giganty dają dużo cienia, a spora ilość ławek wprost zachęca do chwili wytchnienia. W końcu docieramy do najpopularniejszego deptaka w tej części Hiszpanii. Passeig Esplanada d'Espanya to długa, ciągnąca się wzdłuż morza (chodź oddzielona od niego ulicą) promenada z dwoma rzędami strzelistych palm po bokach i wyłożoną marmurem w trzech kolorach aleją. To bardzo fotogeniczne miejsce, szczególnie zimą, kiedy poza turystami widać falistą mozaikę.
Docieramy do windy, która zabiera turystów pod usytuowany na wzgórzu zamek. Na wysokości 160 m n.p.m. zbudowany w miejscu arabskiej twierdzy Zamek Św. Barbary w 1248 roku został odbity z rąk Maurów i był, co zrozumiałe, wielokrotnie w późniejszym okresie przebudowywany. To również fantastyczny punkt widokowy, nie tylko na Alicante, ale też na całą okolicę. Warto pokręcić się po tym rozległym terenie tym bardziej, że wstęp jest darmowy. Plan był taki, że bezpośrednio ze wzgórza zejdziemy do najstarszej i najbardziej urokliwej części miasta. Jednak tak się zakręciliśmy, że zeszliśmy złą drogą i żeby zobaczyć dzielnicę Santa Cruz musieliśmy wspiąć się na zbocze wzgórza. No cóż, kto nie ma w głowie, ten ma w nogach!
Historyczne stare miasto Alicante jest urocze i bardzo różni się od pozostałych części. To, jak we wspominanej wcześniej Altei, plątanina uliczek z białą, niezbyt wysoką zabudową. Większość domów jest bardzo zadbana, drzwi i okna pokreślone są mocno niebieską lub żółtą farbą, co bardzo kontrastuje z białą elewacją i wywołuje efekt WOW! Uroku temu miejscu dodają też kwiaty doniczkowe w ogromnej ilości. Warto zrobić sobie przerwę w niezbyt licznych tutaj barach i zjeść jakiś lokalny przysmak lub chociażby napić się szklaneczkę piwa czy sangrii.
No, więc jak już sobie pooglądaliśmy, to znów zaszliśmy na dół, aby już tak zupełnie na koniec naszego pobytu w mieście przejść pod okazały, pochodzący z XVIII wieku, ratusz miejski i pospacerować okolicznymi ulicami, ta część miasta przypominała mi odrobinę swoim klimatem Barcelonę. Muszę przyznać, że Alicante nie oczarowało mnie jakoś specjalnie, dlatego pewnie kiedyś dam mu drugą szansę i odwiedzę miasto przy kolejnej wizycie w regionie.
Bardzo podobała mi się za to nasza wyprawa na Mirador Morro de Toix. Ten punkt widokowy to świetne miejsce do podziwiania z jednej strony Calpe z plażą i wielką górą Penon de Ifach, a Benidormem i Alteą z drugiej strony. Spacer w tym miejscu pozwala przyjrzeć się najmniejszemu rezerwatowi przyrody w Hiszpanii, wapiennej skale, która dumnie stoi na skraju Calpe. Samo miasto to typowo turystyczne miejsce z wieloma hotelami, apartamentowcami i wspaniałą plażą, spędziliśmy tam zaledwie kilka chwil w poszukiwaniu flamingów na słonym jeziorze i krótkim spacerze.
W końcu odwiedziliśmy także Benidorm, miasto słynące z wysokich wieżowców i nazywane europejskim Manhattanem. Nie jestem fanem takich miejsc, ale muszę przyznać, że z perspektywy Mirador del Castell zwanego Balkonem Śródziemnomorskim, szczególnie po zachodzie słońca wygląda imponująco. Nawet zimą było tam pełno ludzi, na deptaku otwarte było większość knajp i sklepów z pamiątkami, ale to zupełnie nie mój klimat, choć w oczach moich nastolatków widziałam, że spokojnie mogliby tu spędzić tydzień a nawet dłużej.
Bardzo mile wspominam ten dzień zresztą tak jak i cały ten nasz feryjny pobyt na Costa Blanca. Ceny przyjazne, turystów mało, można spokojnie podziwiać bez tłumów atrakcje, które latem pękają w szwach pod naporem ludzi. Pamiętaj jednak, że w tym okresie można również trafić na tydzień typowo sztormowej pogody z wiatrem, deszczem i pełnym zachmurzeniem. Dlatego mocno przemyśl, co jest Twoim głównym celem wyjazdu, jeśli zwiedzanie to ok, jeśli relaks i wygrzanie to wybierz Wyspy Kanaryjskie.
Komentarze
Prześlij komentarz