Teneryfa – specjalistka od Twojego urlopu
Pierwszy raz nie wiem, od czego zacząć, tyle wspomnień, tyle wątków, o których chciałabym napisać, że aż ciężko to wszystko uporządkować. Wybaczcie, więc jeśli będzie trochę chaotycznie. Zacznę od tego, że Teneryfa to czwarta z archipelagu Wysp Kanaryjskich, którą udało nam się odwiedzić. Wysp, które tak bardzo zawładnęły moim sercem, że bez chwili zastanowienia mogłabym się tam przeprowadzić. Ale, na którą? Lanzarote, z księżycowym krajobrazem i uporządkowaną białą architekturą, rozkochała nas w sobie lata temu. Gran Canaria, wesoły wakacyjny raj gdzie czas turystom płynie za szybko. Fuerteventura królowa najpiękniejszych plaż, niesłusznie posądzana o najgorszą pogodę. W końcu Teneryfa największa z wysp, różnorodna, ciekawa i po prostu wspaniała. Jednak przez lata bałam się tu przyjechać by nie popsuć sobie opinii o Kanarach. Bałam się tandety, głośnych turystów ze wschodu, sama już nie wiem, czemu te myśli tak bardzo zawładnęły moim umysłem. Głupia! Dobrze, że w końcu zwabiona niskim cenami biletów lotniczych odpuściłam sobie te bzdury.
Jeszcze przed wyjazdem postanowiliśmy, że jednego dnia wybierzemy się na wycieczkę z przewodnikiem organizowaną przez firmę Atrakcyjna Teneryfa, to jednak najlepsza opcja, aby móc nie tylko zwiedzić wyspę, ale też dowiedzieć się jak żyje się w tym raju. Zdecydowaliśmy się na prywatną wycieczkę VIP, czyli taką, której uczestnikami była tylko nasza piątka: moja mama, dwójka nastolatków + my dwoje. Program takiej wycieczki można ustalić indywidualnie, ale nie byliśmy w tym względzie bardzo oryginalni, ponieważ zależało nam na zobaczeniu głównych atrakcji wyspy.
Z grubsza trasa wiodła od Klifów Los Gigantes po wulkan Teide, czyli północno – zachodnią częścią wyspy. Po drodze odwiedziliśmy słynna wioskę Masca, nadmorskie Garachico oraz Icod de los Vinos, a obiad zjedliśmy w prawdziwej guachinche, czyli restauracji serwującej lokalne przysmaki.
Dokładny opis odwiedzonych przez nas miejsc znajdzie się w oddzielnym tekście, to miejsca, które są wizytówką Teneryfy i nawet osoby niezainteresowane zwiedzaniem będą miały wielką przyjemność z objechania tej trasy. Nie byłabym sobą gdybym nie zamęczała naszego przewodnika pytaniami o zwyczajne życie na wyspie, o sławnych mieszkańców, o czas pandemii i odcięcia wyspy od świata, czy o lokalną kuchnię. Wycieczka okazała się strzałem w dziesiątkę!
W Parku Krajobrazowy Anaga zrobiliśmy sobie krótki trekking dwoma szlakami, które nie były bardzo wymagające, ale pokazały nam zupełnie inny obraz wyspy i uświadomiły, jak różnorodny jest to kawałek lądu. Te miejsca również zasługują na trochę dłuższy wpis, który niebawem powstanie.
Ostatniego popołudnia wybraliśmy się jeszcze do Parku Etnograficznego Pirámides de Güímar, którego główną atrakcją, jak nietrudno się domyśleć, jest sześć piramid schodkowych niewyjaśnionego pochodzenia. Na ich terenie znajduje się również Trujący Ogród gdzie zobaczyć można około 70 gatunków roślin z całego świata o różnym stopniu zagrożenia. O dziwo było tam wiele roślin, które są chętnie traktowane, jako ozdobne rośliny doniczkowe u nas w kraju. Cały teren nadaje się na kilkudziesięcio minutowy spacer, ale szczerze przyznam nie jest to punkt obowiązkowy do zobaczenia na wyspie.
Późnym popołudniem dotarliśmy w końcu do El Medano, miasteczka słynącego z luźnej surferskiej atmosfery, a to głównie za sprawą dość silnie wiejących w tej okolicy wiatrów. Oj! Bardzo mi się podobało, niby nie ma tam nic nadzwyczajnego, a jednak czuć klimat jak na plaży w Matali w latach siedemdziesiątych, no trochę koloryzuję, ale naprawdę, to fajna miejscowość i chętnie wybiorę ją na swoją bazę przy następnej wizycie na wyspie.
Podczas naszego pobytu nie zdążyliśmy odwiedzić wielu wspaniałych miejsc, po prostu w tydzień nie da się. Na koniec kilka słów o naszym hotelu i o Costa Adeje. Ponieważ jak ognia boję się hotelowych molochów, zdecydowaliśmy się na Hotel LABRANDA Villas & Bahía Fañabé w Costa Adeje, to średniej wielkości obiekt o niskiej zabudowie, który lata świetności ma już za sobą, ale absolutnie to nam nie przeszkadzało. Obiekt oferuje różnej wielkości apartamenty, smaczne wyżywienie w formule all inclusive i dwa baseny zewnętrzne o fantazyjnych kształtach. Zresztą, spędzaliśmy tam naprawdę niewiele czasu, więc jak dla nas sprawdził się w stu procentach.
Costa Adeje, tak jak wspominałam nie rzuca na kolana, ale jest tu wszystko, co turystom potrzeba do odpoczynku i zabawy. Wzdłuż oceanu ciągnie się deptak, który idealnie nadaje się dla osób uprawiających jogging i rankiem jest ich tu naprawdę sporo. W ciągu dnia na wszystkich plażach tłumnie odpoczywają wczasowicze, a w barach i restauracjach można zjeść i napić się, czego tam dusza zapragnie. Jest też oczywiście port jachtowy i niezliczona ilość butików.
Naszą ulubioną plażą stała się Playa del Duque i choć plażowanie to dla mnie strata czasu, to przyznam, że z wiekiem łatwiej mi spędzić kilka godzin na kompletnym relaksie nad wodą, niż jeszcze kilka lat temu. To, że spędziliśmy, jak na nas, tak dużo czasu na plaży, to zasługa wyjątkowo wspaniałej pogody, bo jak na drugą połowę stycznia było bardzo ciepło i temperatura dochodziła do 28 stopni w cieniu. Woda w oceanie była na tyle ciepła, że nawet ja mogłabym się w niej pluskać, gdyby nie bardzo silny, ciepły wiatr. Ocean był mocno wzburzony, fale wspaniałe, duże, ale cykor ze mnie, więc poprzestałam tradycyjnie na brodzeniu po kolana w wodzie.
Która z Wysp Kanaryjskich podoba mi się najbardziej? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, moje serce zostało chyba na Lanzarote, ale wiem jedno, Teneryfa jest wspaniała i z przyjemnością odwiedzę ją jeszcze kiedyś. To wakacyjny raj o każdej porze roku i na dodatek dolecieć tu można w zaledwie 5 godzin z hakiem. Moim marzeniem jest również pobyt na La Gomerze, El Hierro i na La Palmie i to tam chciałaby się wybrać w najbliższym czasie.
Jak zawsze w przypadku Wysp Kanaryjskich wybraliśmy się tam zimą, by wygrzać kości i nacieszyć się słońcem, podczas gdy u nas dzień krótki, a za oknem szaro i buro. Z tego też względu na swoją bazę wybraliśmy południową część wyspy, która słynie z cieplejszej zimy. Generalnie we wszystkich opisach wyspy znajdziecie wyraźny podział na część północną, która charakteryzuje się niższą temperaturą zimą, ale za to ma zdecydowanie bujniejszą przyrodą, oraz część południową wyraźnie cieplejszą i z większą ilością bezchmurnych dni w zimowych miesiącach. I tu miałam niezły dylemat czy chcemy ciepła i słońca czy klimatycznych miasteczek i bujnej roślinności, wygrało południe.
Całe wybrzeże od Los Cristianos po Los Gigantes to typowo turystyczne miejscowości, które często płynnie przychodzą jedna w drugą i gdybyśmy poprzestali jedynie na wypoczynku w tej części wyspy, to moje wrażenia z pobytu byłyby pewnie trochę mniej entuzjastyczne. Nie mam oczywiście nic przeciwko takim miasteczkom, przecież gdzieś te tysiące przybywających na wyspę turystów musi spać, jeść, plażować i oddawać się przeróżnym przyjemnościom. Tak czy inaczej w tej części wybrzeża trzeba dobrze wytężać wzrok by odnaleźć prawdziwe piękno wyspy. Plusem natomiast jest dostęp do wszelkiego rodzaju atrakcji, wycieczek, jakie można sobie wymarzyć, olbrzymia baza noclegowa, mnóstwo restauracji, barów i klubów, sklepów, butików itp.
Teneryfa to duża wyspa i jeżeli przylecicie tutaj na tydzień i chcecie tak jak my, zarówno pozwiedzać jak i trochę odpocząć, to wiadomo, że będziecie musieli wybierać. A wybór jest trudny, tyle tu atrakcji. Dlatego powiem Wam, jak my to zorganizowaliśmy, żeby zobaczyć kilka wspaniałych miejsc, a przy tym poleniuchować na plaży.
Jeszcze przed wyjazdem postanowiliśmy, że jednego dnia wybierzemy się na wycieczkę z przewodnikiem organizowaną przez firmę Atrakcyjna Teneryfa, to jednak najlepsza opcja, aby móc nie tylko zwiedzić wyspę, ale też dowiedzieć się jak żyje się w tym raju. Zdecydowaliśmy się na prywatną wycieczkę VIP, czyli taką, której uczestnikami była tylko nasza piątka: moja mama, dwójka nastolatków + my dwoje. Program takiej wycieczki można ustalić indywidualnie, ale nie byliśmy w tym względzie bardzo oryginalni, ponieważ zależało nam na zobaczeniu głównych atrakcji wyspy.
Drugą całodzienną wyprawę zorganizowaliśmy sobie już sami i wypożyczonym autem wybraliśmy się w Góry Anaga oraz do dawnej stolicy wyspy La Laguny, która absolutnie mnie oczarowała i jest moim ulubionym miastem Teneryfy.
W kolejnych dniach na przemian oddawaliśmy się kąpielom wodnym i słonecznym jak również wybraliśmy się na kilka krótszych wycieczek. Znów wybraliśmy się na północ gdzie pospacerowaliśmy po pięknej Orotavie i zwiedziliśmy okazałą La Casa de Los Balcones.
Odwiedziliśmy kolejny duży kurort, a mianowicie Puerto de la Cruze, położone na północnym wybrzeżu malownicze nadmorskie miasto. Ta część wyspy uchodzi za chłodniejszą i przynajmniej w teorii zimą jest tu zdecydowanie mniej turystów, chociaż podczas naszego pobytu, na nadmorskim deptaku widać było jak wiele osób wybiera również to wybrzeże. Zdecydowanie, źle rozplanowaliśmy czas i teraz wiem, że powinniśmy wybrać się tu dłużej. W zasadzie zrobiliśmy sobie jedynie spacer od schodów Agathy Christie do oceanu i promenadą do Iglesia de Nuestra Señora de la Peña de Francia. Miasto jest świetne i zdecydowanie warto przyjechać tu na cały dzień lub po prostu wybrać go na swoją bazę wakacyjną.
Ostatniego popołudnia wybraliśmy się jeszcze do Parku Etnograficznego Pirámides de Güímar, którego główną atrakcją, jak nietrudno się domyśleć, jest sześć piramid schodkowych niewyjaśnionego pochodzenia. Na ich terenie znajduje się również Trujący Ogród gdzie zobaczyć można około 70 gatunków roślin z całego świata o różnym stopniu zagrożenia. O dziwo było tam wiele roślin, które są chętnie traktowane, jako ozdobne rośliny doniczkowe u nas w kraju. Cały teren nadaje się na kilkudziesięcio minutowy spacer, ale szczerze przyznam nie jest to punkt obowiązkowy do zobaczenia na wyspie.
Późnym popołudniem dotarliśmy w końcu do El Medano, miasteczka słynącego z luźnej surferskiej atmosfery, a to głównie za sprawą dość silnie wiejących w tej okolicy wiatrów. Oj! Bardzo mi się podobało, niby nie ma tam nic nadzwyczajnego, a jednak czuć klimat jak na plaży w Matali w latach siedemdziesiątych, no trochę koloryzuję, ale naprawdę, to fajna miejscowość i chętnie wybiorę ją na swoją bazę przy następnej wizycie na wyspie.
Podczas naszego pobytu nie zdążyliśmy odwiedzić wielu wspaniałych miejsc, po prostu w tydzień nie da się. Na koniec kilka słów o naszym hotelu i o Costa Adeje. Ponieważ jak ognia boję się hotelowych molochów, zdecydowaliśmy się na Hotel LABRANDA Villas & Bahía Fañabé w Costa Adeje, to średniej wielkości obiekt o niskiej zabudowie, który lata świetności ma już za sobą, ale absolutnie to nam nie przeszkadzało. Obiekt oferuje różnej wielkości apartamenty, smaczne wyżywienie w formule all inclusive i dwa baseny zewnętrzne o fantazyjnych kształtach. Zresztą, spędzaliśmy tam naprawdę niewiele czasu, więc jak dla nas sprawdził się w stu procentach.
Costa Adeje, tak jak wspominałam nie rzuca na kolana, ale jest tu wszystko, co turystom potrzeba do odpoczynku i zabawy. Wzdłuż oceanu ciągnie się deptak, który idealnie nadaje się dla osób uprawiających jogging i rankiem jest ich tu naprawdę sporo. W ciągu dnia na wszystkich plażach tłumnie odpoczywają wczasowicze, a w barach i restauracjach można zjeść i napić się, czego tam dusza zapragnie. Jest też oczywiście port jachtowy i niezliczona ilość butików.
Naszą ulubioną plażą stała się Playa del Duque i choć plażowanie to dla mnie strata czasu, to przyznam, że z wiekiem łatwiej mi spędzić kilka godzin na kompletnym relaksie nad wodą, niż jeszcze kilka lat temu. To, że spędziliśmy, jak na nas, tak dużo czasu na plaży, to zasługa wyjątkowo wspaniałej pogody, bo jak na drugą połowę stycznia było bardzo ciepło i temperatura dochodziła do 28 stopni w cieniu. Woda w oceanie była na tyle ciepła, że nawet ja mogłabym się w niej pluskać, gdyby nie bardzo silny, ciepły wiatr. Ocean był mocno wzburzony, fale wspaniałe, duże, ale cykor ze mnie, więc poprzestałam tradycyjnie na brodzeniu po kolana w wodzie.
Która z Wysp Kanaryjskich podoba mi się najbardziej? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, moje serce zostało chyba na Lanzarote, ale wiem jedno, Teneryfa jest wspaniała i z przyjemnością odwiedzę ją jeszcze kiedyś. To wakacyjny raj o każdej porze roku i na dodatek dolecieć tu można w zaledwie 5 godzin z hakiem. Moim marzeniem jest również pobyt na La Gomerze, El Hierro i na La Palmie i to tam chciałaby się wybrać w najbliższym czasie.
Zapraszam do lektury również moich tekstów o Fuerteventurze, bo to równie wspaniała wyspa, a mam wrażenie, że często niedoceniana przez turystów.
Komentarze
Prześlij komentarz