Paryż z dziećmi - od Łuku Triumfalnego po Katedrę Notre Dame.
Wreszcie
ruszamy na podbój Paryża. Po obfitym śniadaniu z francuską bagietką w roli
głównej, udaliśmy się na stację kolejki podmiejskiej RER. Kupiliśmy bilety (tygodniowe dla nas i pięciodniowe turystyczne dla dzieci, ale o biletach
napiszę jeszcze w podsumowaniu naszej podróży). Po dwudziestu minutach
wysiedliśmy na stacji Charles de Gaulle - Étoile. Wydostaliśmy się na
powierzchnię i oczom naszym ukazał się Arc de Triomphe.
Muszę
przyznać, że zrobił na mnie ogromne wrażenie. Majestatyczny, wielki,
niepodzielnie króluje nad tą częścią stolicy. Naprawdę warto wejść na górę i
przyjrzeć się układowi ulic i zabudowie miasta z tej perspektywy. Kilkanaście
szerokich ulic rozchodzi się gwieździście od ronda okalającego łuk. To był
świetny pomysł, aby zacząć zwiedzanie właśnie tu, zorientować się trochę w
topografii miasta i zlokalizować punkty, które zaplanowałam na ten dzień. Na
początku zastanawiałam się czy warto wdrapywać się na górę skoro i tak mieliśmy
w planach wjazd na wieżę, ale było warto.
Łuk
Triumfalny wzniesiony był dla uczczenia pamięci walczących za Francję w
rewolucji francuskiej i wojnach napoleońskich. Ozdobiony pięknymi reliefami
mieści nazwiska 386 oficerów napoleoński, w tym 7 Polaków, oraz nazwy miast
gdzie toczyły się bitwy m.in. 5 polskich. Pod łukiem mieści się Grób Nieznanego
Żołnierza, a w środku niewielkie muzeum i sklepik z pamiątkami.
Wejście
na łuk jest płatne, aktualne ceny podane są na stronie Arc de Triomphe, dla dzieci i
obywateli Unii Europejskiej do 26 roku życia wstęp jest darmowy. Ta zasada
obowiązuje we wszystkich państwowych muzeach w Paryżu. Dalej zaplanowałam dość
długi spacer ulicami metropolii, podczas którego zahaczyliśmy o wiele
charakterystycznych dla tego miasta budowli i miejsc.
Avenue
des Champs-Élysées czyli Pola Elizejskie
– ta główna aleja odchodząca od łuku jest chyba najbardziej znaną ulicą Paryża.
Mieszczą się tu zarówno luksusowe butiki jak i popularne sieciówki, liczne
restauracje teatry i kina. Dla mnie zaskoczeniem były salony samochodowe, które
raczej przypominały bardziej eleganckie butiki, do których chętnie zaglądają
turyści.
Nacieszyliśmy,
oczy drogimi torebkami – to ja, luksusowymi zegarkami – to Mariusz i
wspomnianymi butikami samochodowymi – to wszyscy, i skręciliśmy w Avenue
Franklin Delano Roosevelt, aby po chwili ujrzeć wspaniały Grand Palais.
Wielki
Pałac wybudowany został tak jak zresztą wiele innych obiektów na Wystawę
Światową w 1900 roku. Budynek z zewnątrz jest mieszanką mojej ukochanej secesji
z klasycznymi elementami, a szczególnie wyróżnia go szklany dach – kopuła.
Obecnie nadal służy, jako hala wystawowa wielu imprezom kulturalnym, mieści się
tu również na stałe muzeum.
Wzdłuż
Sekwany obeszliśmy Grand Palais i dodarliśmy do Mostu Aleksandra III – kolejnej
pamiątce po wspomnianym Expo. Nazwany na cześć Cara Aleksandra III Romanowa był
upamiętnieniem przymierza rosyjsko – francuskiego z końca XIX wieku. Swoją
drogą widać, że Francuzi nie od dzisiaj są rusofilami i bardzo bliska jest im
ta kultura. Patrząc na most, to chyba dobrze dla paryżan, bo prezentuje się
wyjątkowo okazale, dużo złota, piękne latarnie, rzeźby. U wylotu mostu naprzeciwko Wielkiego Pałacu
stoi Petit Palais – Mały Pałac, jeśli chodzi o powstanie ta sama historia, co
dwa poprzednie obiekty. W odróżnieniu od swojego wielkiego brata ma szary dach
ze zgrabną kopułą. Zarówno Grand jak i Petit Palais zachwycają bogatym
zdobnictwem, elegancką formą, to prawdziwe perły architektury.
Dalej
wzdłuż rzeki doszliśmy do Place de la Concorde – Plac Zgody. Mieści się on
pomiędzy Polami Elizejskimi a Ogrodami Tuilerie. To tu w czasach rewolucji
francuskiej stała gilotyna, na której stracono 1300 osób w tym króla Ludwika
XVI i królową Marię Antoninę. Nazwa została nadana placu po okresie rewolucji z
nadzieją, że podobne zdarzenia nie będą miały więcej miejsca. Na środku placu
stoi 3300–tu letni obelisk pochodzący ze świątyni w Luksorze podarowany w 1831
przez wicekróla Egiptu oraz dwie duże i piękne, ozdobione rzeźbami z brązu,
fontanny.
Zrobiło
się już przyjemnie ciepło, więc udaliśmy się do Jardin des Tuileries na
zasłużoną przerwę w zwiedzaniu, lunch i odrobinę relaksu. Choć alejkami ogrodów
suną bez przerwy tłumy turystów, to bez trudu znaleźliśmy wolne,
charakterystyczne dla ogrodów Paryża, zielone krzesełka. Posililiśmy się
kanapkami, a ja w skrócie z pomocą przewodnika doinformowałam młodych turystów:
„ gdzie ja byłem?, co ja widziałem?” ( ulubione powiedzonko Mateusza, kiedy był
mały i ciężko mu było ogarnąć nasze wojaże). W ogrodach dzieciaki zaliczyły
jedną z tych pięknych, romantycznych karuzel i obowiązkowo plac zabaw, a Michał
z powagą nastolatka zatopił się w lekturę Sherlocka Holmesa.
Z
naładowanymi bateriami ruszyliśmy dalej w stronę Arc de Triophe du Carrousel –
kolejnego łuku triumfalnego upamiętniającego zwycięstwa Napoleona. Na jego
szczycie znajduje się kwadryga zwrócona w stronę Luwru, do którego już ledwie
kilka kroków.
Ściślej
mówiąc kilkaset kroków, a ponieważ z założenia nie mieliśmy zwiedzać Luwru, po
foto sesji z pewnej odległości darowaliśmy sobie podchodzenie pod samą
piramidę. Na tym etapie wycieczki trzeba szanować każdy krok. Luwr prezentuje
się okazale, jest olbrzymi i wyobrażam sobie, że ciężko zwiedzić go podczas jednej
wizyty.
Znów
skręciliśmy w stronę Sekwany, aby dojść do Pont des Arts – słynnego mostu
zakochanych, który tonie w morzu kłódek wieszanych tam w dowód miłości przez
tysiące turystów. Niestety most był zamknięty i nie można było wejść na niego.
Naszą kłódkę przyczepiliśmy, zatem przy barierce tuż obok mostu ( jak setki
innych turystów) i ruszyliśmy dalej, aby kolejnym mostem – Pont Neuf –
najstarszym mostem Paryża dostać się na wyspę Ile de la Cité.
Tu posililiśmy
się słynnymi paryskim naleśnikami i wybornymi lodami. To najstarsza część
miasta pełna zabytków godnych dłuższego zwiedzania, ale ponieważ zrobiła się
już godzina osiemnasta ledwo, co wyrobiliśmy się, aby wejść do katedry Notre
Dame. Ta jedna z najbardziej znanych katedr świata swoją wielką sławę zyskała
dzięki powieści Victora Hugo „Dzwonnik z Notre Dame”. Nie jestem fanką obiektów
sakralnych, ale muszę przyznać, że jest to piękna, bogato zdobiona świątynia.
Udało nam się wyjść do środka dosłownie w ostatniej chwili, trwało już
popołudniowe nabożeństwo, więc w zupełnej ciszy obeszliśmy boczne nawy
podziwiając wspaniałe witraże. To, co mnie zachwyca w tego typach budowlach to
głównie mnogość zdobień fasady, imponujące przypory i witraże właśnie.
Obeszliśmy katedrę Naszej Pani i mostem Pont
d'Arcole wróciliśmy na stały ląd.
Opuszczając
Ile de la Cité już widzieliśmy okazały paryski ratusz - Hôtel de Ville. Budynek
ma bogato zdobioną fasadę z wieloma kolumnami, wieżyczkami i rzeźbami. Na placu
przed ratuszem stoi pełno ławeczek – foteli, gdzie można odpocząć w trakcie
zwiedzania. My weszliśmy do metra i podjechaliśmy jedną stację dalej do taniej
restauracji, o której istnieniu dowiedziałam się z blogów internetowy.
Knajpa
nazywa się Flunch i jest to sieciówka na terenie całej Francji. Zasada jest taka -
wchodzisz wybierasz tzw. danie główne ( oczywiście można dobrać przystawkę,
deser, itp.), płacisz i za kasami jest strefa z bezpłatnymi dodatkami, czyli
frytki, puree ziemniaczane, ryż, sosy, warzywa gotowane, woda. Pomyślałam, że
to świetna opcja szczególnie z rosłym, wiecznie głodnym nastolatkiem i dziećmi
o dość mało wyrafinowanym guście kulinarnym. Dodam, że dania mają bardzo
przystępne ceny, jednak wybór okazał się kompletną klapą. Cała restauracja
znajduje się pod ziemią jest duża, obsługują taśmowo wycieczki na dodatek nie
ma tam klimatyzacji. Zanim zapłacisz za to, co masz na talerzu, wszystko jest
już zimne. Ja, jako stara harcerka nie grymaszę, ale mój mąż, był bardzo
niezadowolony a dzieciaki po jego komentarzach też. Trzeba szczerze przyznać
nie był to najlepszy wybór, zamiast delektować się atmosferą Paryża w ogródku
jednej z licznych restauracji, siedzieliśmy wciśnięci pomiędzy dwie wycieczki
dzieciaków (naszych rodaków) z podstawówek. Więc jeśli ktoś szuka dużej porcji
taniego jedzenia to jest to dobry wybór, ale swoje mankamenty ma.
Po
posiłku już absolutnie ostatnimi siłami poczłapaliśmy w koło Centrum Pompidou,
przy którym mieści się w/w. knajpa. Budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej
rzeczywiście jest bardzo interesujący. Dzieciaki odzyskały energię w okolicy Fontaine
Stravinsky – fontanny z zadziwiającymi instalacjami. Potem już mocno wyczerpani
udaliśmy się w stronę stacji Châtelet - Les Halles skąd kolejką RER wróciliśmy
do Maisson Laffitte.
Muszę
powiedzieć, że jestem bardzo dumna z mojej latorośli, przeszli bez marudzenia
całą trasę. W samym Paryżu było to ok. ośmiu kilometrów, baz żadnego „mamo,
kiedy wracamy?”. Widziałam też, że odkrywanie tych wszystkich miejsce sprawiało
im dużo radości.
To,
co jeszcze zaplanowałam na ten dzień, a nie udało nam się (głównie ze względu
na czas) zobaczyć to Muzeum Oranżeria w Ogrodach Tuileries, gdzie znajdują się
cykl obrazów z liliami wodnymi mojego
ulubionego impresjonisty Cloude Moneta i Sainte Chapelle cudownej Świętej
Kaplicy. Były to głównie moje marzenia, a ponieważ zamierzam wrócić jeszcze do
tego miasta to łatwiej było mi z nich zrezygnować.
Komentarze
Prześlij komentarz